Gdybym miała ocenić tę książkę w dwóch słowach, użyła bym słów: kompletna katastrofa. Mam co do niej mieszane odczucia. Pamiętam, że w którejś z poprzednich części Allie, Isabelle i Lucinda zostały przyrównać do poszczególnych figur na szachownicy. Allie była pionkiem, Isabelle - wieżą, Lucinda - królem itd. W "Niezłomnych" dwoma głównymi wątkami są: porwanie Cartera i śmierć Lucindy do której doszło w czwartym tomie sagi czyli w "Zbuntowanych". Ta śmierć spowodowana była przez Gabe'a - chłopaka który przeszedł na stronę Nathaniela, a więc, wracając do wspomnianej wcześniej szachownicy, było to zbicie króla przeciwnika, a to oznacza szach mat, game over. Tworzenie kolejnego tomu nie ma więc większego sensu. Tylko tyle, że w książkach nigdy nie wygrywa zło. Jeśli chodzi o zakończenie cyklu to też szału nie ma. Myślałam, że może koniec będzie jakiś zaskakujący, ale nie, bo ot wpada sobie Allie do gabinetu Isabelle i przedstawia swój "genialny" pomysł, który jest tak banalny, że moim zdaniem powinien paść juz nawet w trzeciej części.
Uważam, że ta książka, to tak zwane "Koszałki - opałki". Żadnego głębszego znaczenia. Wątku miłości na linii Allie - Carter praktycznie nie ma. Taki bezsens.
Żałuję, ale nie mogę nikomu polecić tej lektury. Przykro mi. 😢
Ciekawa opinia, przyznam, że zastanawiałam się, czy kończyć czytać ten cykl i dlatego dziękuję za tą recenzję.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam http://cudowneksiazki.blogspot.com/
Nie ma za co.
Usuń